„Zanim osądzisz mnie i moje życie, włóż moje buty, przejdź ścieżki życia, które ja przeszłam, przeżyj moje bóle, smutki i cierpienia. Wytrwaj tyle, ile ja wytrwałam, upadnij tam, gdzie ja upadłam i podnieś się tak samo jak ja się podniosłam. Kiedy już naprawdę poznasz moją historię, będziesz miał prawo, żeby oceniać mnie i moje życie.”
Jakże często spotykamy na swej drodze ludzi, którzy raczą nas dobrymi radami, lub co gorzej komentują „jaka Ty byłaś naiwna, ja w życiu nie postąpiłabym jak Ty!!”
Jakże łatwo nam oceniać czyjeś życie i upraszczać sytuacje, nie bardzo wiedząc o czym mówimy.
Nie znam statystyk, ale załóżmy, że 20% kobiet ma tendencje do niańczenia czynnych alkoholików. Statystycznie rzecz biorąc 80% pognałoby takiego pijaka, po zorientowaniu się w czym problem i określiłoby te pozostałe 20% naiwnymi, a nie współuzależnionymi, twierdząc, że one, to nigdy nie byłby z takim typkiem.
I jest w tym ziarno prawdy, ale czy też nie byłby z pracoholikiem, z którym relacja jest również „chora”, ale zapewnia byt materialny, a jego nie ma go w domu?
Jest grono kobiet żyjących z niedojrzałymi mężczyznami, którym „matkują” robiąc za księgowe, sprzątaczki, służące itp., bo on taki biedny, i jak tłumaczą „nie umie, a ja zrobię to lepiej i szybciej”.
Czy każda osoba ma zdrowe relacje w pracy, czy potrafi postawić granice tak, że żaden toksyczny kolega czy szef nie ma wpływu na jej samopoczucie?
I wreszcie, czy taka oceniająca osoba ma świetne relacje rodzinne, a jeśli nie, czy potrafi się odciąć emocjonalnie, a jak jest potrzeba również fizycznie od osób nieżyczliwych bez względu na bliskość pokrewieństwa?
To, że ktoś nie związałby się z psychopatą czy alkoholikiem nie znaczy, że nie wszedłby w relacje z inną dysfunkcyjną osobą. Każdy z nas ma swój słaby punkt, coś co przyciąga nas w innej osobie, ma swój tzw. „brak”.
Istnieje niewielki procent osób żyjących w zdrowych relacjach, które często wypracowały to sobie terapią lub życiowym doświadczeniem poprzez naukę na własnych błędach. Zanim ocenimy kogoś, przyjrzymy się najpierw dobrze sobie.
Żeby komuś dawać dobre rady, trzeba mieć najpierw „czyściutko posprzątane własne podwórko”.
A jeśli chcemy już to zrobić, to czyńmy to nie z pragnienia dominacji, by ukryć swoją własną niepewność i lęk przed cudzym osądem, nie po to, by poczuć się lepszym, czy uciec przed własnym problemem. To tylko krótkoterminowy „zastrzyk” na polepszenie własnego samopoczucia i podkarmienia własnego ego.
Róbmy to z miłością i troską, delikatnością, bez osądzania. Sprawmy by dzięki nam, druga osoba czuła się lepiej, wzmocniona i zrozumiana. Akceptujmy ją i dostrzegajmy w niej światło i cud Boży i dajmy jej przestrzeń do rozwoju i wzrostu.
Może właśnie dlatego miała znaleźć się w danej, przykrej czy nawet tragicznej dla niej sytuacji, aby w kolejnym kroku była bardziej świadoma, odważna, silniejsza? Aby otoczyła się innymi osobami, aby przepracował swój ból, odpuściła i weszła na wyższe poziomy łączności z Bogiem?
Kiedy zaś taka osoba wzbudza w nas negatywne uczucia, może stać się naszym nauczycielem, ponieważ ukazuje nam pewne części naszej istoty, której nie chcemy dopuścić do głosu, nie chcemy w sobie uzdrowić. Zatem przekształćmy swój osąd we wdzięczność. I podziękujmy tej osobie (przynajmniej w duchu), za to, że pokazuje nam coś bardzo ważnego, dzięki czemu możemy się dalej uczyć i rozwijać na swojej duchowej ścieżce.
Włączmy Serce, Współczucie i Współodczuwanie.
Tekst: Aneta Ilcewicz / koordynator poradni socjalnej